11.11.2017 r -pielgrzymka patriotyczna Wójtowa Wisę -Żernica-Nieborowice
Relacja Magdaleny Goik z przejścia patriotycznego 11. 11. 2017
Z Ziemi Śląskiej do Polski …
To będzie bardzo osobisty tekst. Ale takie właśnie są relacje z Drogi, idziemy razem, lecz Droga działa w każdym z nas inaczej, w każdym na jego własny indywidualny, niepowtarzalny sposób. To jedna z tych niesłychanych właściwości pielgrzymowania, możliwa do pojęcia tylko pątniczym sercem. Zanim przeczytacie, albo kiedy już przeczytacie, albo nawet zamiast czytania wsłuchajcie się więc we własne serce, jaką opowieść o Drodze chce Wam przekazać.
Jeśli jednak czytacie dalej, to powiem Wam, że w sobotę wieczorem już po pielgrzymce wysłałam do Piotra smsa: „ja się dziś nauczyłam, że Camino zaczyna się u progu mojego domu, że czasem można pielgrzymować 10 kilometrów w sobotę i ta Droga ma znaczenie. Droga nauczyła mnie, że trzeba otworzyć serce, wywalczyć sercu niepodległość …" A Piotr odpisuje, że skoro takie mam refleksje, to, żebym opowiedziała, co się 11 listopada wydarzyło.
No więc było tak:
Zbieramy się jak zwykle przed kościołem. Tym razem jest to kościół w Wójtowej Wsi. Nie będę już pisać, że witamy się uściskami, pocałunkami, uśmiechami jak starzy przyjaciele - bo to znacie z poprzednich relacji. Wejdźmy więc do kościoła, dzisiaj Masza za Ojczyznę. Karol wtyka do mojego plecaka biało-czerwoną flagę, bo mu się dobrze komponuje do zdjęcia, a ja jestem dumna - chcę iść z biało czerwoną flagą w sercu i tą trzymaną w ręku, łopoczącą na wietrze. Zaraz po mszy przypinamy do kurtek kotyliony i wyruszamy.
Na tej Drodze nie ma oznaczonego szlaku, więc wędrujemy mniej więcej zwartą grupą, niesiemy (choć mam ochotę napisać - trzymamy w ramionach) flagi. I to budzi jakiś niesamowity nastrój, podniosły i patriotyczny. I szybko się okazuje, że nie tylko wśród nas - bo kiedy wędrujemy przy autostradzie - kierowcy wspierają nas dźwiękami klaksonów. Odpowiadamy im podnosząc górę drzewce i machając do nich dłońmi w geście pozdrowienia.
W Żernicy mamy przystanek, tutaj znajduje się drewniany, zabytkowy kościółek św. Antoniego z przepiękną polichromią. W przedsionku świątyni zostawiamy flagi, a potem siedząc w ławkach, od historyka sztuki zajmującego się przeszłością tego miejsca, dowiadujemy się wielu historycznych ciekawostek. Nie będę ich opowiadać, bo i nie wszystkiego pamiętam, zamiast tego zachęcam z całego serca do odwiedzenia tego miejsca. Powiem tylko - bo to zrobiło na mnie wrażenie - że znaleziono tutaj szczątki znamienitego rycerza, który być może walczył wraz z królem Sobieskim pod Wiedniem, a tu zmarł na skutek odniesionych ran.
Potem szukam wraz z Piotrem wizerunku św. Jakuba przy ołtarzu - gdzie widnieją malowidła wszystkich apostołów - i znajdujemy aż dwóch św. Jakubów - starszego i młodszego. Piotr robi zdjęcia, mnie zaś przyciąga równie piękny obraz św. Józefa. Mam z nim ostatnio sprawę. (jeśli potrzebujecie troskliwej opieki, pracy, męża lub żony, módlcie się o wstawiennictwo do św. Józefa). Po zwiedzaniu kościoła czeka nas poczęstunek, ciasto, kawa i herbata - to coś co pielgrzymi lubią najbardziej.
Posileni i ogrzani ruszamy do Nieborowic.
Tuż przed wejściem do lasu czeka na nas ksiądz z kilkoma parafianami, witają nas serdecznie i idziemy dalej. Po krótkim odcinku okazuje się, że znów ktoś na nas czeka, to blondynka z ciepłym uśmiechem na ustach - Pani sołtys Nieborowic. Kobieta staje na czele i prowadzi nas wąską ścieżką w prawo, w las, pod pomnik pomordowanych w 1939 roku przez Hitlerowców Polaków ze Śląska. Gdy staniemy w półokręgu Pani historyk opowie nam o skatowych ludziach, którzy w tym miejscu stracili życie. Jej emocjonalna i osobista opowieść robi na mnie … nie! Jestem pewna, że na nas wszystkich- ogromne wrażenie. Głosem drążącym ze wzruszenia mówi o tych, którzy - podobnie - jak ksiądz proboszcz, który ją ochrzcił zostali tu zakatowani na śmierci. Nie zabici jednym strzałem, lecz męczeni w tak straszny sposób, że opis tych tortur, choć go zna, nie chce jej teraz przejść przez gardło. Stoję tu w lesie i myślę, że Ziemia Śląska jest pełna krwi.
Proszę wyobraźcie sobie tę scenę: stoimy w lesie pod pomnikiem zamordowanych Polaków. Iście spadają z drzew. Trzymamy biało - czerwone flagi i stojąc na baczność śpiewamy hymn. W tym momencie las jakby na chwalę zamilkł. Nie wiem, czy to tylko moje odczucie - ale mam wrażenie jakbyśmy stali się teraz jednym z tamtym czasem i tym miejscem. Nikt nas do tego nie zmusza, to nie jest żadna odgórnie zorganizowana akademia, a jednak Darek z Markiem zdejmują z drzewca swoją flagę i wciągają ją na stojący przy pomniku maszt. Pośród drzew wybrzmiewa Mazurek Dąbrowskiego, zapalmy znicze …. Ziemia Śląska jest pełna krwi - myślę mając w pamięci odciśnięte jak pieczęcie listopadowe pielgrzymki z poprzednich lat. Dopóki trwa pamięć poległych, żyje Niepodległa Polska …. To Śląski Wołyń - mówi Pani Historyk niepewnie - bo to nie żadna oficjalna teza, lecz jej własne przemyślenia …
Wracamy przez las, brodząc w złotych liściach, aż docieramy do budynku przedszkola, gdzie czeka na nas gorąca zupa i zakończenie dzisiejszej pielgrzymki.
Gdy wrócę do domu, wyślę do Piotra smsa, którego już Wam zacytowałam. Bo właśnie zrozumiałam, że mimo iż patriotyczne, listopadowe przejścia są najkrótsze ze wszystkich naszych klubowych pielgrzymek, ryją we mnie głębokie ścieżki, które prowadzą mnie to zrozumienia, że poprzez historię, Bóg w wiecznym teraz mówi, aby na wzór Jego Syna, każdy z nas był Człowiekiem.
Tekst, Magdalena Goik
Galeria zdjęć autorstwa Karola Zurka znajduje się TUTAJ
Galeria zdjęć Ewy H. znajduje sie TUTAJ